Kazimierz Deyna - charyzmatyczny piłkarz o sile danej przez Opatrzność
Jeden z największych polskich piłkarzy XX wieku w XXI stuleciu stał się autentyczną ikoną popkultury - twarz Kazimierza Deyny, wykonana przy pomocy szablonu i farby w spreju, widnieje na murach wielu polskich miast i osiedli. Malują ją młodzi ludzie, których nie było jeszcze na świecie, gdy on odchodził.
10 września 1972 r. piłkarska reprezentacja Polski przegrywa do przerwy w finałowym meczu igrzysk olimpijskich w Monachium z Węgrami 0:1 - powodem utraty bramki był błąd Kazimiera Deyny. Węgrzy to drużyna, z którą Polska przeszło pół wieku wcześniej rozegrała pierwszy oficjalny mecz międzypaństwowy, przegrywając w Budapeszcie 0:1. To medaliści mistrzostw świata i Europy, trzykrotni mistrzowie olimpijscy, obrońcy tytułu sprzed czterech lat. Po wojnie Polska w meczu z Węgrami jeszcze nie wygrała. W szatni panuje napięta atmosfera, Kazimierz Górski stara się uspokoić piłkarzy, przekonuje, by grali swoje, a będzie dobrze. Po przerwie Deyna strzela dwie bramki, które dają Polakom olimpijskie złoto, a jemu ponadto tytuł króla strzelców turnieju.
"Polacy, którzy poprzednio pokonali największego faworyta turnieju, drużynę ZSRR, byli zespołem demonstrującym piłkę nożną, jaką przywykliśmy oglądać tylko w wielkich meczach" - pisano na łamach "Muenchner Merkur". "Złoty medal dostał się w godne ręce zdumiewająco nowocześnie grających Polaków" – skomentowano.
Dwa lata później w 1974 r. drużyna, której kapitanem jest Kazimierz Deyna zdobywa trzecie miejsce na mistrzostwach świata. W decydującym o medalu meczu pokonuje Brazylię – obrońców tytułu z 1970 roku.
"Nie bacząc na ostateczne wyniki turnieju, dla mnie największą gwiazdą mistrzostw świata jest Deyna. Znaliśmy przed turniejem wielu świetnych piłkarzy z Cruyffem na czele, których potem zobaczyliśmy na boiskach RFN, ale to co pokazał nam dwudziestosiedmioletni polski zawodnik, było najwyższej marki" – ocenił wówczas słynny Pele, przez wielu uważany za najlepszego piłkarza w historii futbolu. Takie słowa w ustach legendy bez wątpienia mają swoją wagę.
Polska drużyna jest jedną z najlepszych na świecie. Dość powszechnie uważa się, że gdyby nie słynny "mecz na wodzie" rozgrywany w strugach deszczu, to półfinał z gospodarzem turnieju – Republiką Federalną Niemiec - zakończyłyby się wygraną Polaków (Polska przegrała z RFN 0:1, po bramce Gerda Mullera). Polska drużyna prezentowała bardzo wysoki poziom wyszkolenia technicznego. A o Deynie mówiono, że to artysta środka pola, który potrafi zrobić z piłką wszystko.
Należący do ścisłej światowej czołówki polscy piłkarze, stali się zakładnikami własnego sukcesu. Deynę po mistrzostwach świata chciały mieć u siebie Real Madryt, Bayern Monachium i AC Milan. Jednak władze PRL pozwalały na wyjazd tylko piłkarzom, którzy przekroczyli 30 rok życia - na "piłkarską dewizową emeryturę".
Deyna był za młody, ponadto jako zawodowy żołnierz Ludowego Wojska Polskiego - piłkarze w PRL byli wszak amatorami, bo zawodowy sport nie funkcjonował - też nie powinien przekraczać granicy państw NATO i rozwijać kariery w najlepszych zachodnich klubach. Zdziwił się jednak zapewne, gdy 4 czerwca 1977 r. w jednej z najbardziej propagandowych komunistycznych gazet, "Żołnierzu Wolności", przeczytał wywiad zatytułowany: "Chcę bronić barw CWKS Legia i Polski", w którym porucznik Deyna stwierdzał: "Moje życiowe losy związałem z Ludowym Wojskiem Polskim i jemu zamierzam dochować wierności… W życiu sportowca są przecież są sprawy znacznie więcej warte, niż dolary".
Komunistyczne władze nie wyobrażały sobie, by oficer, czołowy piłkarz, najlepszego wojskowego klubu w kraju, mógłby grać w którymś z klubów wrogiego Zachodu. Nadal więc grał w Legii, a warszawska publiczność nie pozwalała go faulować, gromko skandując: "Deyna Kazimierz, nie rusz Kazika, bo zginiesz!".
Idol stołecznych kibiców nie urodził się w Warszawie, lecz w Starogardzie Gdańskim – 23 października 1947 r. Przodkowie Deynów przybyli na Kociewie z Litwy, stąd ich nietypowe nazwisko. W miejscowym klubie Włókniarz rozpoczął sportową karierę - w drużynie seniorów debiutował mając lat 14. Później krótko był w ŁKS-ie Łódź - zagrał jeden mecz - by w 1966 r. związać się z Legią.
"Pochodzę z rodziny wielodzietnej, było nas bowiem dziesięcioro rodzeństwa. W dzieciństwie dużo czasu spędzałem z braćmi, starszymi ode mnie, to oni grali bardzo dobrze w piłkę, a ja starałem się ich tylko naśladować. Dziś wydaje mi się, że gdyby grali dłużej, mieliby większe sukcesy niż ja, niestety z powodu warunków rodzinnych musieli pracować, nie mając czasu na piłkę. Wiernymi kibicami byli zawsze dla mnie moi rodzice, oni też podtrzymywali mnie na duchu" – wspominał po latach Kazimierz Deyna.
W Legii grał dwanaście lat, podczas których zdobył dwukrotnie tytuł mistrza kraju (1969 i 1970) oraz Puchar Polski (1973). Rozegrał 304 mecze, strzelając 94 gole. Pod tym względem ustępuje tylko innej klubowej legendzie - Lucjanowi Brychczemu. "Kazio zwracał się do mnie per +Mistrzu+ i wielokrotnie wspominał, że jego wielkim marzeniem było, by mógł kiedykolwiek zagrać ze mną w jednej drużynie. Spełniło się to marzenie i nawet w późniejszym okresie pomoc, którą tworzyliśmy ja, Kazik i Bernard Blaut, zaliczana była do najsilniejszych formacji w Europie" – wspominał Brychczy w książce Wiktora Bołby "Deyna. Geniusz futbolu. Książę nocy".
Miarą wielkości Deyny były też emocje jakie budził wśród kibiców.
29 października 1977 r. reprezentacja Polski zmierzyła się z na Stadionie Śląskim z Portugalią w eliminacjach do argentyńskiego mundialu. Niemal każdy kontakt Deyny z piłką śląska publiczność wygwizdywała. Również strzelony przezeń w 38. minucie gol wprost z rzutu rożnego został przyjęty gwizdami. Gdy w 84. minucie opuszczał boisko gwizdał chyba cały stadion - 80 tys. widzów. Na pomeczowej konferencji trener Gmoch stwierdził, że gdyby nie takie reakcje publiczności Deyna strzeliłby więcej goli i Polska wygrałaby ten mecz zamiast tylko zremisować 1:1. Kilka tygodni później sam piłkarz zadeklarował, że nigdy więcej nie zagra na Śląskim. Po latach od tego wydarzenia biografowie Deyny piszą o "fenomenie nienawiści".
W tym czasie Deyną coraz mocniej interesowała się bezpieka. Z dokumentów SB wynika, że jego inwigilacja trwała od pierwszego wielkiego turnieju, czyli od 1972 r. Szczyt zainteresowania esbeków przypadł na rok 1978. "Por. Kazimierz Deyna nie cieszy się autorytetem i szacunkiem wśród piłkarzy Legii. Zachowuje się arogancko w stosunku do przełożonych i zawodników młodszych wiekiem. Cechuje go wyjątkowa dążność do wzbogacenia się. Większość wolnego czasu spędza w środowisku o ujemnej opinii politycznej i moralnej" – pisał w raporcie jeden z oficerów SB.
Mistrzostwa Świata w Argentynie w 1978 r. były starciem dwóch wielkich indywidualności – grającego w kadrze od dekady Kazimierza Deyny i młodego, przebojem wchodzącego do drużyny, Zbigniewa Bońka. Szczytowym momentem rywalizacji piłkarzy był mecz z Argentyną 14 czerwca 1978 r. - reklamowany głośno jako setny oficjalny mecz Deyny w reprezentacji. W przegranym przez Polskę 0:2 spotkaniu Deyna nie wykorzystał rzutu karnego podyktowanego przy stanie 0:1.
Był to przedostatni mecz Deyny w reprezentacji Polski. Piłkarz nigdy nie został oficjalnie pożegnany.
W 1978 r. 30-letni Deyna dostał wreszcie zgodę na zagraniczny transfer. 22 listopada podpisuje umowę z Manchesterem City, który dziś kojarzony jest z najwyższej klasy nowoczesnym futbolem i wielkimi transferami. Jednak pod koniec lat 70. był dość przeciętną angielską drużyną, grającą prosty, fizyczny futbol.
18 września 1979 Deyna zagrał w Warszawie pożegnalny mecz - pierwszą połowę w barwach Legii, drugą już jako zawodnik Manchesteru. Dla obu zespołów strzelił po jednej bramce. Legia wygrała 2:1 i był to ostatni występ popularnego "Kaki" na polskich boiskach.
Transfer do Anglii nie wyszedł jednak Deynie na dobre. "Największym problemem okazało się to, że Kazikowi brakowało cech typowych dla angielskiego futbolisty, miał natomiast takie, jakich nie znali Anglicy, a przynajmniej zdecydowana większość klubowych partnerów. Deyna nie był szybki, nie wdawał się niepotrzebnie w walkę, raczej słabo grał głową" – pisał Stefan Szczepłek w biografii Deyny.
W 1981 r. wyjechał do USA i podpisał kontrakt z San Diego Sockers. Miał już 34 lata i najlepszy sportowy czas za sobą. W barwach amerykańskiej drużyny rozegrał 105 spotkań. "Grał bo musiał, nie umiał robić nic innego i stanowiło to jego jedyne źródło utrzymania" – przypomniał Szczepłek.
Niezbyt udany pobyt w Anglii nie sprawił jednak, że o Deynie zapomniano. 30 lipca 1981 r. na ekrany kin wszedł film "Ucieczka do zwycięstwa" w reż. laureata Oscara Johna Hustona. W rolach głównych wystąpiły takie gwiazdy, jak Michael Caine, Max von Sydow i Sylvester Stallone. U boku zawodowych aktorów zatrudniono również najlepszych piłkarzy świata: Pelego, Bobby Moore'a, Osvaldo Ardilesa i Kazimierza Deynę. Akcja filmu toczy się w niemieckim obozie jenieckim. Niemieccy eksperci od propagandy organizują mecz piłki nożnej pomiędzy alianckimi więźniami a drużyną Rzeszy. Intryga filmu bazowała dość luźno na prawdziwych wydarzeniach z czasów drugiej wojny światowej – rozegranym 9 sierpnia 1942 r. w Kijowie słynnym "meczu śmierci", podczas którego piłkarze byłej ligi sowieckiej złożeni głównie z zawodników Dynama Kijów, zmierzyli się z drużyną Luftwaffe. Ukraińcy wygrali 2:1, w konsekwencji czego wielu z nich aresztowano i zesłano, m.in. do obozu koncentracyjnego w Babim Jarze.
Niestety, niemal wszystkie pieniądze zarobione na amerykańskich boiskach, stracił oszukany przez swojego menedżera. Problemy finansowe przełożyły się na życiowe - , nadużywanie alkoholu, hazard, problemy małżeńskie.
1 września 1989 r. prowadzony przez Deynę samochód wbił się w zaparkowaną na poboczu kalifornijskiej autostrady ciężarówkę. Kazimierz Deyna zginął na miejscu. W jego krwi policja stwierdziła ślady alkoholu.
"Gdyby w czasach Deyny był Facebook i Twitter, on na pewno nie miałby konta. Nie lubił rozgłosu, wywiadów, kamer. Był kapitanem reprezentacji i Legii, więc w ich imieniu musiał się wypowiadać, ale najlepiej czuł się na boisku. Niewiele mówił, wystarczyło, że spojrzał i każdy wiedział, co ma robić. A jak nie, to brał sprawy w swoje ręce. To połączenie umiejętności ze skromnością i wypowiedziami, w których nikogo nie obrażał, przysparzały mu zwolenników. Oczywiście z wyjątkiem tych, którzy nie znali się na piłce" – ocenił Stefan Szczepłek na łamach "Rzeczpospolitej".
"Kazimierz Deyna to piłkarz genialny. Po zejściu z boiska był jednak niedostępny, nieufny i mało kto może powiedzieć, że należał do grona jego przyjaciół" – ocenił komentator sportowy Dariusz Szpakowski.
6 czerwca 2012 r. po wielu staraniach sprowadzono z USA prochy piłkarza, by pochować je na Wojskowych Powązkach. Tego samego dnia przy stadionie Legii odsłonięto powstały z inicjatywy kibiców stołecznego klubu pomnik.
"Podpisując książkę +Deyna, Legia i tamte czasy+ przekonałem się, że wśród jego fanów są kibice nie tylko Legii, ale również Polonii Warszawa. Bo Deyna zawsze był ponad sympatie klubowe, nigdy nie powiedział nic złego o żadnym innym klubie. Był najwybitniejszym polskim piłkarzem, ale też przekazywał inne wartości, o których dziś często się zapomina. Był po prostu wielkim, skromnym, porządnym człowiekiem" – podsumował Stefan Szczepłek.
W 2006 r. na wniosek kibiców numer 10. z którym Deyna występował w Legii został zastrzeżony - od 18 lat żaden zawodnik Legii nie gra z dziesiątką na plecach.(PAP)
autor: Mateusz Wyderka
mwd/ szuk/ top/